Mikołaje wyskakujący zza rogów, renifery podkładające nogi przy wyjściach z metra, dzwoneczki, bombeczki, „Last Christmas”, śnieżynki, pierzynki, czerwone kubraczki i anioły sprzedający wódkę…
Druga połowa stycznia. Przyznam, że witryna pewnego sklepu nieźle mnie dziś rozbawiła. Albo ktoś zapomniał, albo jest leniwy, albo zamknął interes tuż po ściątecznym szaleństwie (przechodziłem obok po godzinach pracy sklepu) ale nadal na witrynie stała choinka, prezenty, bombki itp. Ponad trzy tygodnie po Bożym Narodzeniu – nieźle.
Ale patrząc wstecz – wspomniana witryna przypomniała mi ten ukochany przez firmy okres. Wiadomo: święta to czas radosnej, wszechobecnej, marketingowej papki. Mikołaje wyskakujący zza rogów, renifery podkładające nogi przy wyjściach z metra, śnieżynki, pierzynki, „Last Christmas”, dzwoneczki, bombeczki i czerwone kubraczki. Aha, i aniołowie sprzedający świąteczną wódkę. Serio, choć marki nie pamiętam (ale to akurat było zabawne, ciekawe czy celowa złośliwość, czy przypadek).
Zawsze po tym okresie zastanawiam się, dlaczego prawie żaden copywriter nie wdraża w tym okresie banalnej zasady, która w okołoświątecznym przesycie sprawdzałaby się genialnie: wyróżnij się albo zgiń. Tysięczny produkt reklamowany przez tysięcznego Mikołaja niespecjalnie zwraca na siebie uwagę. A gdyby w ramach przekory promowała go hostessa przebrana za diablicę, a nie anielicę czy śnieżynkę? Choć w sumie to i z aniołem można się napić (podobno); domyślnie – przynajmniej z tym aniołem, który reklamuje wódkę.
Zostaw komentarz
You must be logged in to post a comment.